środa, 25 kwietnia 2012

lekcja 43

to nic że jeszcze kleją mi się oczy ze snu, ja to tu muszę utrwalić.

z niewiadomych mi przyczyn miałem wziąć ślub z A.M. Pomijają fakt że to musiałoby jakieś nieporozumienie, bo planowałem już jak się z tego wywinąć ( nie chcę mieć dzieci, a podobno w jednym z punktów umożliwiających rozwód jest właśnie niechęć do posiadania dzieci), byłem na tym ślubie podwójnie. Jedna część mnie pytała o tę drugą. Byłem już poukładanym człowiekiem, mającym pracę w prestiżowej i szanowanej stacji telewizyjnej. Byłem reporterem szukającym sensacji i jak się później okazało, znalazłem ją. Wszystko już było gotowe. Ciocia, mama były bardzo podekscytowane tym, że biorę ślub. Nie mogłem wciąż zobaczyć A. Z jej mamą miałem wyśmienity kontakt i traktowała mnie już jak syna. Pamiętam jeszcze że mój tata nie umiał znaleźć marynarki i z tej okazji ubrał jakiś niebieski uroczysty mundur ( wojskowy a nie policyjny). Dochodziła już 18 a mojej drugiej dziennikarskiej części nie było. Pomijam duże skoki czasu, bo to normalne we śnie. Chodziłem po balkonie ubrany w marynarkę i paliłem papierosy ze zdenerwowania. Podjechał tir pełen jakichś rzeczy na wesele i moich 50 znajomych zaopatrzonych w identyfikatory i koszulki z napisem Wesele Team ( czarna a napis biało-żółto-czerwonych) zaczęło tego tira rozpakowywać. tu pierwsza przestrzeń mojego snu się urwała, ale pamiętam jeszcze złotą salę bankietową z długim stołem i tłumem ludzi.

przeniosłem się do drugiej części snu. pod ziemią ciągną się długie korytarze, gdzie niewolnicy ( Chińczycy) pchają wagony wypełnione nie wiadomo czym. Za nimi krzyczał jakiś koleś i popędzał ich żeby szybciej pchali te metalowe pociągi. Ja to zobaczyłem i zacząłem ich śledzić. Pamiętam że miałem przy sobie jakąś butlę która wybuchła i przez to uwolniłem Chińczyków a sam miałem genialny materiał na reportaż. Właściwie sam go sobie zrobiłem. Wychodząc z kanałów zobaczyłem mojego przyjaciela, a jednocześnie przełożonego w mojej stacji. Powiedział do mnie S. ty się nigdy nie zmienisz. Masz przecież zaraz wesele a szukasz teraz sensacji. Natychmiast wszystko rzuciłem i kazałem puścić ten materiał nagrany w stacji ( jakimś cudem był już zmontowany). Połączyłem się ze swoim ja. Byłem teraz całym sobą. Podbiegła do mnie mama A. i ja spytałem czy już po wszystkim czy ksiądz już był. Odpowiedziała, że jeszcze nie bo czekaliśmy na ciebie S. Musiałem wyjaśnić przyjaciołom dlaczego tak długo czekali. Miałem się też nimi zająć, więc zacząłem puszczać muzykę. Pomógł mi mój serdeczny przyjaciel z liceum M.W. spytałem go jak tam praca i zespoły ( bo zajmował się we śnie szukaniem nowych talentów w studiu ), mówił że marnie i zaczął się z tego powodu śmiać. nie wiem czemu może to była ironia. tutaj mój sen się urwał. najbardziej mi było żal A.M. bo wiem że chciała tego ślubu ale wybrała tak bardzo źle, że gorzej nie mogła.

wtorek, 24 kwietnia 2012

lekcja 42

wszystko jest teraz takie leniwe. po zmianie godzin czas powinien przyspieszać pędzić pędzić pędzić jak w filmach zawsze. gdyby nie obywatelstwo polskie to czułbym się brytyjczykiem. to znaczy chciałbym. wszystko co brytyjskie jest fajne, nawet królowa angielska jest ładna choć stara. brytyjski akcent to najlepsza muzyka na świecie. brytyjskie powinny być wszystkie piosenki świata. moja dziewczyna też powinna być brytyjska. ogólnie powinniśmy być brytyjską kolonią a cały świat wielką nową anglią. tak to ogólnie widzę. balkon choć mały jest wytrzymały na moje filmowe wyobrażenia o tym jak film w moim wykonaniu powinien wyglądać. i choć przeważnie byłyby to obrazy tęsknoty to i tak z chęcią bym go puścił. przecież patrzenie w dalekość jest genialne. gdy spotykam jakichś ludzi to też mogę przez nich patrzeć. to znaczy nie widzieć ich ciał bo tacy są puści. i rzygają pustką rozsiewają ją zarażają nią eksponują ją. a powinni przecież zniknąć skoro są niczym. niestety tu logika nie działa, bo to co nie ma racji bytu jednak istnieje.

wygląda na to że prośby o wehikuł czasu jednak podziałały bo idę na wieczór autorski grupy poetyckiej takie jakie były w międzywojniu. ja oczywiście teraz sobie myślę że tak wyjdę i przeczytam swoje, oni wszyscy oniemieją i będą mnie błagać żebym do nich się przyłączył. a tak naprawdę to ja posiedzę w kawiarni pośmieję się sztucznie i nieśmiało, zaklaszczę gdy wszyscy klasną a potem wyjdę w wieczór katowicki żeby mnie pochłonął. taki jestem alternatywny że rzeczywistość zmienia się dla mnie i chce być tak jak jej każę. cytat na dziś '
- uśmiechnąłeś się dzisiaj do mnie po raz pierwszy od stu lat.
- udawałem. '

bycie miłym mi wychodzi tak dobrze że sam nie wiem kiedy udaję. przestałem to kontrolować. tak jak przestałem kontrolować swoje wnętrze które mi radzi no to jest ona podejdź idioto ile będziesz czekać. no ale czekam. potem wchodzi rozum i mówi- racja. przecież to ci wychodzi najlepiej. wiecznie czekasz. lubisz czekać. przeważnie czekanie cię zabija. ale to jest zabijanie w jakimś celu. przecież nie pokażesz światu że jesteś szczęśliwy, bo to nie o to chodzi. chodzi za to o sens bycia podwójnym. lubisz być podwójnym, bo jak ktoś cię rozszyfruje to masz w zanadrzu drugą maskę. i wtedy zawsze wygrywasz grę o siebie.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

lekcja 41

w ramach wspominania jaki kiedyś byłem sprawdziłem wszystkie wpisy umieszczone na moim fotoblogu. teraz wiem jak bardzo się zmieniłem. i wiem że to nie była pozytywna zmiana. opuszczenie tamtego życia ma konsekwencje teraz. teraz to czuję kompletnie samotny ale nie chodzi mi o ludzi. czuję się tak jakbym stracił w środku jakąś osobę.taką którą się lubiło, z którą pisało się wiersze. czekam aż T. zwróci mi mój zeszyt z wierszami, może wtedy odnajdę tamtego siebie. tamtego który potrafił się tak szybko zakochać i opuścić swoje ciało w długie ucieczki ze świata, tamtego który potrafił jakoś żyć bez planu i całkiem mu to wychodziło. a teraz wszystko muszę planować. naprawdę nie chcę już nic. pani Jakubowicz mi śpiewa o domach bez miłości. w domu zmuszają mnie do planowania i podejmowania decyzji, których podjęcie i niepodjęcie jest złe. mieszkanie w K. mnie obrzydza. obrzydza mnie to że tutaj jest ktoś inny niż ja. chcę być tu sam sam sam sam sam sam sam sam sam sam sam sam sam. to nie jest nieprzysiadalność. to jest obrzydzenie jestestwa. może i potrzebuję pomocy ale przecież nie zgłoszę się po nią sam. pan eS. zawsze sobie radzi sam. przynajmniej powinien. to że się kogoś prosi o pomoc to znaczy że jest się na tyle przegranym, że nie da się samemu rady.

chcę wydać tomik. rozmowy się toczą. sam go sobie oprawię i wyślę do swoich aniołów stróżów żeby wiedzieli że żyję.

wtorek, 10 kwietnia 2012

lekcja 40

lekcja jubileuszowa. piszę lekcje bo sam się o sobie uczę.

ułamek sekundy niech nie decyduje o moim patrzeniu na świat

trochę głupio z tym tekstem powyżej bo przez ułamek sekundy można się zakochać i zmienia się patrzenie na świat. światem staje się osoba. u mnie to to się na razie odsłania jasność zakochaniowa, ale raczej wyglądem nie charakterem. mimo że wiem czego się spodziewać. głosy przyjaciół dużo dają. wiosną ktoś podlewa wszystkie pary zamiast podlewać kwiatki. może dlatego ludzie lubią się całować w deszczu bo myślą że urosną. święta były nudne. zawsze są odkąd nie jestem dzieckiem. dzieckiem na zewnątrz oczywiście. minęło 7 lat od transu w poezję. kiedyś to liczyłem, było wierszy ponad 250. ale to było 2 lata temu. lubię was wszystkich.

przeczytałem dana browna. dobry koleś, że umiał się postawić watykanowi z wszystkimi teoriami. oczywiście to tylko teorie a niektórzy myślą o wszystkim. gdybym napisał że chcę kogoś zabić to też to będzie wzięte na serio?przecież to fikcja blogowa. święte oburzenie na wszystko co święte ot co. święta też przestały być święte. te jakoś nie mają magii w sobie a lubię magię. oczywiście bez zaklęć, chociaż nie omieszkam rzucać avadra kedavra długopisem na wydziale na ludzi którzy powinni zostać plemnikami i komórkami jajowymi żyjącymi osobno jako plemnik i komórka jajowa. teraz już nie mieszkam w świecie ciszy, dziękujemy za wynalazek słuchawek które działają.

wtorek, 3 kwietnia 2012

lekcja 39

Leżała na podłodze. W mieszkaniu czuło się już ten oddech, który towarzyszy zawsze umieraniu. Szmer cichych duchów, które przyszły po swoją zdobycz, by zabrać ją i dać bilet do stacji, z której się nie wraca.
- M. wiesz co mogę zrobić
- Wiem.
- Myślisz, że to dobry pomysł?
- Znasz zasady. Możemy poświęcić swój rok życia, by ktoś mógł jeszcze ten rok pożyć. Ale nie wiesz ile ci zostało.
- Racja. Ale jestem młody, pewnie został mi co najmniej ten rok.
- Twoja decyzja.
- Już ją podjąłem.

Włożyłem rękę w jej serce słysząc jak ze mnie ulatuje 365 dni. Widziałem twarze ludzi, których mógłbym w tym czasie poznać i miejsce, które miałem odwiedzić.Coś jednak było nie tak. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że duchy wiedziały. Nie przyszły po nią tylko po mnie. Koszmarna pomyłka.